#pasta

> DZIEŃ DOBRY

> DZIEŃ DOBRY KURWA PO POLSKU NIE ROZUMIESZ?

> DAJ MI TO CO MASZ W RĘCE

> NO DAJ

> PROSZĘ PAŃSTWA TO JEST MURZYN

> HEHE PATRZCIE JAKI GŁUPI xD

> DOBRA IDZIEMY DALEJ

> O! A TU MAMY ŚCIANĘ. KOJARZĄ PAŃSTWO NA PEWNO ŚCIANY POLSKICH DOMÓW? GRUBE, SOLIDNE CEGLANE.

> A TU ŚCIANA Z GUWNA. SRAJĄ DO WIADRA, PROSZĘ PAŃSTWA, WSZYSCY Z WIOSKI DO JEDNEGO I POTEM, PAN SIĘ PRZESUNIE, RĘKAMI TO NABIERAJĄ, MIESZAJĄ ZE SŁOMĄ I, UWAGA STOPIEŃ, I LEPIĄ ŚCIANY.

> I TO SIĘ PROSZĘ PAŃSTWA TRZYMA. JEST SOLIDNE, TANIE W BUDOWIE I CO NAJWAŻNIEJSZE! SPEŁNIA SWOJĄ FUNKCJĘ. A W POLSCE? NO W POLSCE JAK W LESIE.

> a wojciechowska, kurwa

> chlip chlip ta Kobieta ma tak ciężko

> jebana patriarchalna Afryka-ehhh tak by sobie chciała chodzić na disco i dawać dupy

> a nie może

> dajcie wzruszającą muzykę

> trzymaj się mbubu

> będę do ciebie pisać

> kocham cię ehhh

Kiedy byłam dzieckiem, chadzałam nad rzekę pływać, opalać się i łowić ryby, a moje ulubione miejsce znajdowało się w obrębie łąki, na której pasło się stado krów.

Zawsze wyjmowałam im z nozdrzy kleszcze i scyzorykiem rozcinałam wielkie bąble, z których usuwałam larwy wyglądające jak wijące się maślane wiórki.

Swoją drogą, owe larwy były doskonałą przynętą na kiełbie.

Krowy tak przyzwyczaiły się do moich zabiegów, że gdy tylko mnie widziały, biegły z daleka, jowialnie pomukując.

Myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami. Do czasu.

Któregoś dnia pływałam w rzece, zostawiwszy na brzegu ubrania, bo nie miałam kostiumu kąpielowego, a poza tym pragnęłam być równo opalona. W pewnym momencie zauważyłam, że jedna z krów zjada moje spodenki.

Za chwilę dołączyła do niej druga krowa, która zjadła majtki i koszulkę.

Zanim zdążyłam wyjść z wody, cholery zżuły mi ręcznik, zostawiając tylko butelkę wody. I rower.

Moim zdaniem, ludzkie życie da się opisać jednym słowem, które brzmi - "zażenowanie".

Tamtego krowiego dnia myślałam, że nie ma nic bardziej żenującego niż wracanie rowerem nago przez wieś, będąc odprowadzaną wzrokiem przez rolników na czerwonych kombajnach marki "Bizon".

Myliłam się.

- Coś ty narobiła! Przynosisz nam wstyd! Potworny wstyd - wściekała się mama.

- To nie moja wina.

- A czyja?

- Krów.

- Słucham?!

- Krowy na łące zjadły mi ubrania.

- Jezu. Nie dość, że roznegliżowana wracasz, to jeszcze naćpana.

- Mamo, przysięgam. Kąpałam się, krowa przyszła i zżarła spodenki, koszulkę, majtki. Nie zdążyłam jej przegonić.

- Jak śmiesz tak kłamać?! Ty myślisz, że matka to jakaś głupia jest? - wtrącił się ojciec.

Rodzice byli przekonani, że nad rzeką spotkałam jakichś łobuzów, z którymi upiłam się, upaliłam, uprawiałam seks, a następnie oni, dla żartu, zabrali mi ubrania.

Myliłam się: wracanie nago przez wieś jest jednak mniej żenujące niż wymuszona wizyta w szpitalu.

Czekaliśmy na wizytę u ginekologa oraz u pielęgniarki, która - z pełną pogardy miną - zrobiła mi test na obecność narkotyków w organizmie.

- A mówiłem, żebyś nie zadawała się z bydłem - westchnął ojciec, do cna mną rozczarowany.